wtorek, 31 marca 2015

Kwietniowe olejowanie włosów

We wczorajszym poście wspominałam Wam, że zamierzam bardziej zadbać o moje włosy. Ostatnio nie poświęcałam im wiele czasu, zaniedbałam m.in. olejowanie, które dawało (i nadal daje) świetne efekty na moich włosach. Postanowiłam to zmienić i wyznaczyłam sobie cel- olejować włosy przez miesiąc. Przed każdym myciem. Czyli mniej więcej co drugi dzień. Miałam zaczynać od jutra, jednak stwierdziłam, że nadchodzą święta i mogę nie mieć na tyle czasu i możliwości, aby olejować moje kudełki. Ponadto, jeśli znajdą się osoby chętne, chcę również dać im czas, aby przygotowały się do akcji. 
Zawsze starałam się olejować włosy mniej więcej 3 razy w tygodniu, jednak tym razem bardzo ciekawi mnie, jakie efekty zaobserwuję po miesięcznym, niemal codziennym olejowaniu. Stawiam na olej z pestek moreli. Będzie mi bardzo miło, jeśli przyłączycie się do mnie. Wiadomo- w grupie siła. Poza tym, publiczna deklaracja postanowienia na pewno będzie motywująca, pomoże się zmobilizować i poprawić systematyczność. Wiem, że tego typu akcje pojawiały się na popularnych włosach i ktoś może mi zarzucić brak własnej inicjatywy czy kopiowanie pomysłów. Nie mam w zamyśle promować bloga czy coś w tym stylu, chcę po prostu wspólnie z Wami zadbać o włosy na wiosnę.


Jak wyobrażam sobie tą akcję?

1. Początek akcji planuję na dzień 8.04. Po świętach będziemy wypoczęte, wrócimy do codzienności, będziemy miały więcej czasu dla siebie. Akcja trwałaby równy miesiąc, do 8.05.

2. Przed każdym myciem włosów olejujemy je. Dowolną metodą, taką, która Wam najbardziej odpowiada. Ulubionym olejem/ oliwką.

3.  Miło byłoby, gdybyście wykonały zdjęcie przed i po zakończeniu Waszych i moich wysiłków związanych z pielęgnacją olejami. Będzie to niejako wyznacznik efektów naszej pracy.

4. Po zakończeniu akcji, chciałabym otrzymać od Was maile (w temacie Wasz nick oraz adres bloga, jeżeli posiadacie) ze zdjęciami przed i po, a także z krótkim komentarzem na temat wyboru oleju, wrażeniami towarzyszącymi olejowaniu, możecie napisać co chcecie :) Na blogu zrobię wpis podsumowujący nasze starania.

5. Pozostaje mi życzyć powodzenia i wytrwałości. :)


Osoby chętne zapraszam zgłaszania się w komentarzach. Jeżeli macie ochotę, możecie zamieścić banerek na swoim blogu. Mam nadzieję, że miesięczne olejowanie przyniesie spektakularne efekty. Zapraszam do wzięcia udziału :)

poniedziałek, 30 marca 2015

Ulubieńcy marca

Cześć :) Ostatnio znów zaniedbałam bloga, ale tym razem z przyczyn kompletnie niezależnych ode mnie. Przeżyłam chwile grozy, ponieważ laptop nagle padł i zaistniało prawdopodobieństwo, że dysk twardy is dead. Strachu najadłam się jak nigdy przedtem, ponieważ nawet nie pomyślałam o zrobieniu kopii zapasowej. Na szczęście- okazało się to fałszywym alarmem i jedynie odpięły się kabelki od dysku. Wszystkie dane zostały w stanie nienaruszonym i mogłam spokojnie odpalić laptopa, niemniej jednak na trzy dni byłam pozbawiona dostępu do bloga. Z racji zbliżającego się końca miesiąca, mam dla Was już tradycyjnie ulubieńców. Denko pojawi się prawdopodobnie po świętach, ponieważ muszę skompletować puste opakowania. Mam także zamiar ruszyć z małym wyzwaniem- olejowanie włosów przez miesiąc, przed każdym myciem. Obym wytrwała. Jeżeli ktoś jest chętny wraz ze mną zadbać o swoje włosy w sposób bardziej intensywny, zapraszam :)
Nie przedłużając, zapraszam na krótkie słowo o produktach, które wyjątkowo przypadły mi do gustu w tym miesiącu. 


Trzy produkty jakie goszczą w ulubieńcach marca do produkty, które zamówiłam na początku miesiąca. Paletka Makeup Revolution Essential Mattes. Uwielbiam matowe cienie do powiek, a te są świetnie napigmentowane, nie sprawiają problemów w aplikacji oraz utrzymują się długo (choć to zapewne w dużej mierze zasługa bazy). Zamówiłam też Iconic 3, którą również bardzo polubiłam, jednak tą bardziej, a to właśnie ze względu na przewagę matów. Niezwykle pomocny w wykonaniu przyzwoitego makijażu cieniami jest pędzelek Hakuro h74. Nigdy wcześniej nie miałam pędzla do rozcierania cieni i to był mój ogromny błąd! Dzięki niemu wreszcie mogę wykonać ładne cieniowanie z czego jestem bardzo zadowolona. Gdy już udoskonalę moje umiejętności, na pewno będę Wam pokazywać makijaże :) Z firmy Makeup Revolution przypadł mi do gustu również bronzer Ultra Bronze, który jest wręcz idealny dla mojej karnacji. Chłodna tonacja oraz świetne natężenie koloru działają zdecydowanie na jego plus. Pomadka Golden Rose Velvet Matte w odcieniu 07, którą dostałam w przesyłce od kochanej Agatki  podbiła mojej serce. To chyba jedyna pomadka, która wytrzymuje na moich ustach około 3 godzin. Do tego nie podkreśla suchych skórek i wygląda przepięknie. Dziękuję Kochana <3 W zakresie pielęgnacji włosów moim niekwestionowanym ulubieńcem jest odżywka Balea z mango oraz aloesem. Po nieudanej przygodzie z wersją figową nie oczekiwałam cudów. Odżywka nie zawiera silikonów więc tym bardziej nie liczyłam na przyzwoity wygląd włosów. Zostałam pozytywnie zaskoczona. Ale szczegółów Wam nie zdradzę, recenzja na pewno niedługo się pojawi.

Czekam Kochane na Waszych ulubieńców i koniecznie dajcie znać, jeśli macie ochotę na wspólną akcję :)

środa, 25 marca 2015

Tangle Teezer- moja opinia po roku użytkowania

Cześć :) Dziś mam dla Was post mający na celu zaprezentowanie mojej opinii o kultowej szczotce- Tangle Teezer. Używam jej już ponad rok więc myślę, że moim obowiązkiem jest wspomnieć o niej na blogu w nieco dłuższym poście. Nie pojawiła się żadna recenzja na jej temat, ponieważ jakoś tak nie mogłam się do niej zebrać. A przez rok przetestowałam ją naprawdę porządnie, przeżyła swoje, więc myślę, że moja opinia o niej będzie maksymalnie rzetelna i obiektywna.


Gdy weszłam w jej posiadanie, dopiero wkraczałam w świat włosomaniactwa i wszelakich nowinek kosmetycznych. Wiele słyszałam o tej szczotce i me odczucia były niezwykle ambiwalentne. Z jednej strony szkoda było mi pieniędzy na kawałek plastiku, z drugiej- byłam pieruńsko ciekawa, czy rzeczywiście z niej takie cudeńko jak wszyscy piszą. Z pomocą przyszedł narzeczony, który sprawił mi prezent na imieniny w postaci zakupu Tangle Teezer Compact Styler. Zdecydowałam się na taki wariant, ponieważ bez szczotki do włosów nie wychodzę z domu więc wersja z zabezpieczającą nakładką wydała się bardziej praktyczna. Pierwsze wrażenie zarówno moje jak i jego- WTF czemu to takie małe? Kładąc ją obok paczki papierosów były niemal takie same. Z początku czułam się zawiedziona, bo mam gęste włosy więc jak takie maleństwo miałoby dać radę? Po pierwszym rozczesaniu szału nie było. Bałam się też, że włoski się połamią. Chuchałam na nią i dmuchałam, w torebce nosiłam ją w dodatkowym pudełeczku :D

Możecie zobaczyć jaka jest malutka. Pomijam fakt, iż mam duże dłonie, jest ona naprawdę niewielkich rozmiarów. Na początku niezwykle ciężko mi się jej używało. Byłam przyzwyczajona do szczotek z rączką, a tutaj takowej nie ma. Jednak szybko się przestawiłam na takie szczotkowanie. Jeśli chodzi o jej działanie- już od pierwszego użycia byłam zachwycona i ta miłość trwa po dzień dziś. Jej zalety i właściwości przedstawiam Wam w punktach.

1. Tangle Teezer idealnie radzi sobie ze splątanymi włosami, a ja z nimi mam największy problem. To nie jest tak, że szczotka w magiczny sposób rozplątuje nam włosy, kołtuny znikają za jednym pociągnięciem i nie szarpie włosów. Tak dobrze to nie ma. Po prostu włosy o wiele łatwiej się rozczesują, TT ich nie wyrywa (w takiej ilości) jak zrobiłaby to tradycyjna szczotka, ciągnie, ale zdecydowanie słabiej. Pragnę wspomnieć, że podczas rozczesywania muszę dzielić włosy na warstwy, jednak osoby o cienkich/ rzadkich włosach nie powinny mieć z tym problemu.

2. Tangle Teezer nie elektryzuje włosów. Nie mam z tym jakiegoś szczególnego problemu, niemniej jednak podczas używania tradycyjnej szczotki zdarzały się takie incydenty. Tutaj one nie występują.

3. TT sprawia, że włosy stają się lśniące i wygładzone, a łuski domykają się. Robiłam kiedyś test- jedną połowę rozczesałam szczotką z metalowymi ząbkami, a drugą Tangle Teezer. Różnica była diametralna. Niestety nie mam zdjęć z tego eksperymentu, a tradycyjne szczotki wyrzuciłam do kosza. Poniżej przedstawiam Wam zdjęcia włosów po przeczesaniu TT.






4. Jej rozmiar, który na początku wydawał mi się wadą, jest jej ogromną zaletą. Mieści się nawet w najmniejszej torebce. Dzięki osłonce nie niszczy się struktura ząbków. Po roku użytkowania jest lekko porysowana, ale rysy te nie są ogromnie widoczne.

5. Jest niezwykle wytrzymała. Wierzcie mi, że przeżyła wiele upadków. Czasem miałam wrażenie, że już po niej. Ale nic jej się nie stało, zero uszkodzeń mechanicznych. 

6. Bardzo łatwo utrzymać ją w czystości. Nie wymaga specjalnego mycia, wystarczy woda, mydło i szczoteczka do paznokci. 

7. Idealnie się nadaje do masażu skóry głowy i... pleców :D W obu rolach sprawdza się niezwykle przyjemnie.

8. Mimo tego, że po roku ząbki nieco się powyginały, jej właściwości nie zmieniły się ani trochę. Żaden ząbek nie uległ złamaniu, niektóre są tylko lekko wygięte.


  Jak widzicie, odkształcenia są, ale naprawdę nie wpływa to na jakość użytkowania szczotki.


Z pewnością znalazłoby się jeszcze kilka zalet, które w momencie pisania tego posta nie przyszły mi do głowy. Jeśli chodzi o wady szczotki, to na pewno jest to jej cena- oscyluje w granicach 40 zł. Mimo wszystko to dość spory wydatek jak na czesadło. Dostępność również nie powala na kolana, choć akurat w tym aspekcie sprawa idzie w dobrym kierunku. Szczotkę możecie kupić w Hebe, widziano ją w Piotrze i Pawle, ja widziałam ją w Drogerii Marysieńka, a chodzą słuchy, że widziano ją w Rossmannie. Wtedy oszczędzamy na kosztach wysyłki. Myślę, że Tangle Teezer sprawdzi się na każdym rodzaju włosów. Używam jej już ponad rok i przyznam szczerze, że nie wyobrażam sobie czesania normalną szczotką. Swoją zawsze mam przy sobie. W zapasie mam jeszcze jeden egzemplarz, który wygrałam w rozdaniu, więc nie obawiam się kosztów zakupu nowej. 

Jeżeli jeszcze nie miałyście do czynienia z Tangle Teezer i wahacie się nad jej zakupem- śmiało możecie się na nią skusić. Rozumiem, że nie każdego stać na wydanie takiej kwoty, czy też najzwyczajniej w świecie szkoda Wam 40 zł na szczotkę do włosów, zasugerujcie bliskim, że dostanie jej na prezent byłoby wspaniałym obrotem sytuacji :) Jeśli macie problemy z rozczesywaniem włosów (ja głównie z takich pobudek zapragnęłam ją mieć), Tangle Teezer może na zawsze wybawić Was z opresji :)

poniedziałek, 23 marca 2015

Babydream Krem chroniący przed zimnem i wiatrem

Witajcie Kochane :) Choroba już prawie odpuściła, ale nie zdziwiłoby mnie to, gdyby za dwa tygodnie była powtórka. Muszę zrobić coś z tą moją odpornością, bo idzie się wykończyć. Może macie jakieś sprawdzone (najlepiej domowe) sposoby na zwiększenie odporności? Chętnie bym wypróbowała Wasze pomysły. Głównym bohaterem dzisiejszego postu jest krem Babydream, który ma za zadanie chronić skórę dziecka przed wiatrem i zimnem. A z racji tego, iż każdy z nas jest dzieckiem do końca życia, postanowiłam go wypróbować na swojej facjacie.


Krem kupiłam z myślą ukojenia przesuszonej skóry, z którą zmagałam się dość długi czas. Podkład nieładnie podkreślał suche skórki, skóra mimo nawilżania w dalszym ciągu pozostawała sucha, ogólnie nie było zbyt dobrze. Postanowiłam więc kupić krem dla dzieci, a że Babydream był w promocji za 4 zł- zaryzykowałam. Stwierdziłam, że najwyżej zużyję go do kremowania dłoni. Bałam się, że krem mnie zapcha i pojawią się niespodzianki. Na szczęście wersja pesymistyczna się nie sprawdziła nawet w 1% :)


Tak o kremie pisze producent:

Babydream krem ochronny przed wiatrem i zimnem dla niemowląt i dzieci niezawodnie chroni skórę przed zimnem, wiatrem i wilgocią. Olej z awokado i pantenol chronią skórę przed utratą wilgotności i utrzymują jej naturalną równowagę. Rumianek koi wrażliwą skórę. Wysokowartościowy olej słonecznikowy intensywnie pielęgnuje skórę. Krem jest idealny również dla wrażliwej skóry dorosłych. Produkt gwarantowanej jakości:

- nie zawiera barwników i substancji konserwujących,
- nie zawiera oleju mineralnego i parafinowego,
- tolerancja przez skórę potwierdzona dermatologicznie.

Skład:


Zacznę od spraw technicznych. Krem znajduje się w 75 ml tubce, dostaniemy go w każdym Rossmannie. Cena to max. 5 zł, w promocji kupimy go za 4 zł. Za taką pojemność i działanie- rewelacja! Krem bez problemu wypływa z tubki, już przy lekkim naciśnięciu. Używam go regularnie od ponad miesiąca, a mam jeszcze około 1/3 opakowania. Zapach kremu bardzo mi się podoba, jest charakterystyczny dla linii Babydream. Konsystencja dość gęsta, biała, łatwo rozprowadza się na skórze. Pozostawia tłustą warstwę, więc używałam go tylko na noc. W składzie nie ma parafiny, co mnie bardzo ucieszyło i zapewne ucieszy wiele z Was. Sam skład jest bogaty w różnego rodzaju oleje. Jeśli chodzi o działanie, bo tego jesteście na pewno najbardziej ciekawe- rewelacja! Jestem tak mile zaskoczona tym kremem, że polecam go dosłownie każdemu. Jak wspomniałam, kupiłam go z myślą pozbycia się suchych skórek i w tym mi pomógł. Już po kilku użyciach problem ten diametralnie się zmniejszył. Z początku aplikowałam go dość ostrożnie, cieniutką warstwę, na noc. Gdy zobaczyłam, że nie szkodzi mojej cerze, zwiększyłam grubość warstwy. Rano buzia jest idealnie nawilżona i świeża. Suche skórki odeszły w niepamięć. Na dłonie nałożyłam go dwa razy, również sprawdził się świetnie, ale jednak stawiam na standardowy krem do rąk. Zastosowanie również znalazł podczas kataru, gdy pojawiły się nieestetyczne skórki w okolicy nosa. Niestety, katar u mnie przebiega bardzo ostro, co wiąże się z koniecznością częstego opróżniania dróg oddechowych. Po dwóch dniach aplikowania grubej warstwy kremu na noc po skórkach nie ma śladu. Krem, choć dość ciężki, nie spowodował wysypu niedoskonałości. Reakcja alergiczna również się nie pojawiła, ale ja nie jestem osobą podatną na alergie i uczulenia. Zatem, jeżeli szukacie kremu, który pomoże Wam w walce z suchą skórą, śmiało możecie postawić na Babydream. :)

piątek, 20 marca 2015

Garnier Fructis Goodbye Damage- czy zdetronizowała siostrę Oleo Repair?

Cześć :) Co u Was słychać? Miałam regularnie pisać, ale znów dopadło mnie choróbsko. W ciągu półtora miesiąca jestem chora po raz trzeci. Możecie mi wierzyć na słowo, że mam serdecznie dość. Ale cóż, nic na to nie poradzę. Dziś przychodzę do Was z recenzją odżywki, z którą wiązałam ogromne nadzieje. Po tym jak oczarowała mnie jej siostra Oleo Repair, spodziewałam się jeszcze lepszego efektu po Goodbye Damage. Czytałam wiele pozytywnych recenzji o niej więc jeśli jesteście ciekawe, czy moja taka będzie- zapraszam :)


Obietnice producenta: 


Skład:


Opis producenta i reklamy tego typu wprawiają mnie w bardzo dobry humor w ironicznym znaczeniu. "Rok uszkodzeń naprawiony w tydzień"? Dobry żart. Odżywka działa cuda- czym prędzej farbujmy, rozjaśniajmy, prostujmy, lokujmy (najlepiej wszystko na raz), przecież wystarczy tydzień i włosy będą jak nowe. Ha ha ha. Choć z pewnością znajdą się osoby, które łykną kit producenta, ja kiedyś też wierzyłam w cuda. Ale przestałam. Rozumiem ideę reklamy, ale bez przesady. Jeśli chodzi o walory techniczne odżywki, znajdziemy ją w większości drogerii i marketów, ja swój egzemplarz kupiłam w Biedronce. Pojemność to 200 ml, czyli standardzik dla większości odżywek. Cena oscyluje w granicach 10 zł. Zapach odżywki jest dość charakterystyczny dla linii Fructis- owocowy, całkiem przyjemny, długo utrzymuje się na włosach. W składzie GD znajdziemy oleje, silikony, ekstrakty roślinne, a także garstkę protein. Całkiem przyjemny misz- masz. Działanie odżywki uważam za całkiem przyzwoite. Włosy po jej użyciu są miękkie, delikatne, rozczesują się bezproblemowo, choć w tym aspekcie wygrywa Oleo Repair. Minus daję za to, że mam wrażenie, jakby były z lekka obciążone... Na pewno nie odbudowała rocznych zniszczeń, i to nawet przez pomad miesiąc :P Jest dość wydajna, ale w tej kwestii również wygrywa Oleo Repair, ponieważ starczyła na dłużej i mniejsza jej ilość pokrywała moje włosy. Goodbye Damage muszę użyć dość sporo. Przyznam szczerze, że nie wiem, czy kupię ją ponownie. Choć nie zrobiła krzywdy moim włosom, to nie zdetronizowała swojej żółtej poprzedniczki. Mam zamiar zaopatrzyć się w kolejną butelkę Oleo Repair, GD może kiedyś powróci na moją półkę. Słowem podsumowania, mogę Wam polecić tą odżywkę, lecz nie nastawiajcie się na spektakularne efekty i obietnice producenta. Ot, zwyczajna emolientowa odżywka. Nie zaszkodzi, ale też nie zdziała cudów, a na pewno nie odbuduje zniszczeń w tak krótkim czasie :)

sobota, 14 marca 2015

Dzień dla włosów. Kallos Keratin- podejście nr 1

Cześć. Wracam do regularnego pisania. Pomysły są, zdjęcia są, mam o czym pisać. Wreszcie mam więcej czasu i pierwsze co zrobiłam, to podjęłam próbę wynagrodzenia moim włosom dwóch tygodni zaniedbania. Nie miałam możliwości nałożenia odżywki/maski na dłużej niż 5 minut, ponieważ włosy myłam jak zawsze rano i nie miałam czasu na dogłębne odżywianie. 


Dzień dopieszczający jak zawsze- rozpoczęłam od olejowania włosów. Na dwie godziny nałożyłam olej z pestek moreli. Po tym czasie umyłam włosy szamponem Babydream.Następnie, po odsączeniu włosów z nadmiaru wody, nałożyłam maskę Kallos Keratin (Dario, dziękuję za odlewkę). Byłam bardzo ciekawa, czy maska się sprawdzi na moich włosach. Wielokrotnie wspominałam, że moje włosy za keratyną nie przepadają. Zdaję sobie sprawę, że stężenie keratyny w Kallosie nie jest tak silne jak np. w maskach Biovax, lecz keratyna to keratyna. Unikam jej jak ognia, powoduje u mnie przesuszenie i nieświeży wygląd. Jak wygląda efekt po Kallosie?







































Powiem tak. Do końca zadowolona nie jestem. Włosy może nie wyglądają źle, ale mi nie odpowiada taki stan rzeczy. W odcinku mniej więcej do ucha jest ok. Niestety, najbardziej zniszczone partie włosów zareagowały spuszeniem i sianowatością. Dam masce jeszcze kilka szans. Spróbuję zrobić jakąś mieszankę, może następnym razem będzie lepiej. Na razie na około tydzień odstawię ją i nie będę do niej wracać. Jeśli chodzi o walory techniczne, maska ma delikatny zapach, gęstą konsystencję, jednak włosy nie rozczesały się tak gładko jak po innych Kallosach. O samej masce napiszę więcej, gdy wykończę buteleczkę z zawartością. Może znajdę na nią jakiś sposób. Tak łatwo się nie poddam :)

A jak u Was sprawdził się Kallos Keratin? Dajcie znać w komentarzach :)

środa, 11 marca 2015

Kallos Milk

Cześć :) Dopadł mnie chwilowy brak czasu. Nie mam czasu porządnie zadbać o siebie, o włosy, mam nadzieję, że skończy się to już w piątek. Nie mam nawet czasu porobić zdjęć, wychodzę dość wcześnie, a gdy wracam, światło nie pozwala na wykonanie dobrych jakościowo. Od poniedziałku zaczynam nowy semestr, praktyki dobiegają końca, same smutki smuteczki. Jednak znalazłam chwilę, by napisać Wam o masce, która zaciekawiła Was najbardziej, wywnioskowałam to z Waszych komentarzy. Zapewne nie będzie dla Was zaskoczeniem, że maska dołączyła do moich włosowych faworytów. Z tego co widziałam, w blogosferze nie znajduje się wiele recenzji owej maski więc mam nadzieję, że moja recenzja okaże się pomocna.




Skład: Aqua, Cetearyl Alcohol, Cetrimonium Chloride, Citric Acid, Propylene Glycol, Hydrolyzed Milk Protein, Cyclopentasiloxane, Dimethiconol, Parfum, Benzyl Alcohol, Methylchloroisothiazolino ne, Methylisothiazolinone

Skład maski prezentuje się całkiem dobrze. Proteiny mleczne znajdują się szóstym miejscu, co uważam za sukces, ponieważ w wielu maskach Kallos tytułowe ekstrakty znajdują się za zapachem, w śladowych ilościach. Porównałam również skład tej maski z wersją Latte oraz Serical Crema al Latte i Kallos Milk wypada najkorzystniej. Poniżej zostawiam Wam linki do składów.


Maski używałam skrupulatnie, mniej więcej 2-3 razy w tygodniu na około 30 minut. Zmobilizowała mnie do tego akcja Anwen. Z maski jestem bardzo zadowolona. Jak wielokrotnie wspominałam, moje włosy nie przepadają za proteinami, jednak ta maska skutecznie mnie do nich przekonała. W tej masce koncentracja protein na pewno nie jest wysoka, ale takie stężenie jak najbardziej odpowiada moim włosom. Jeśli chodzi o działanie, maska genialnie zmiękcza i odżywia włosy. Podczas nakładania czułam jak włosy natychmiast stają się miękkie, delikatne. Rozczesują się bez żadnego problemu. Po użyciu Kallos Milk nie potrzebowałam używać odżywki w sprayu w celu ułatwienia rozczesania włosów, co uważam za ogromny sukces. Po wysuszeniu włosy były wygładzone, delikatne i miękkie. Maska ich nie obciążyła oraz nie przyspieszyła przetłuszczenia. Nie podrażniła również skalpu. Nie zauważyłam puchu i przesuszenia, charakterystycznego dla przeproteinowania. Analizując aspekty techniczne, maska znajduje się w typowym dla Kallosów litrowym słoju. Jej konsystencja jest w sam raz- nie przecieka przez palce, nie jest też galaretą. Świetnie rozprowadza się na włosach. Jest bardzo wydajna. Zrobiłam trzy odlewki, a została mi jeszcze 1/4 opakowania. Najważniejsza- ZAPACH. Budyń śmietankowo- waniliowy. Absolutnie mnie nie męczy, dość długo utrzymuje się na włosach. Podsumowując, maska podbiła moje serce i zamierzam kupić ją ponownie. Jeśli szukacie delikatnej proteinowej maski w dobrej cenie- koniecznie polecam Kallos Milk.

sobota, 7 marca 2015

Marcowy haul

Witajcie Kochane po krótkiej przerwie. Wreszcie poczułam się lepiej, choróbsko znów mnie dopadło. Uciążliwy katar nie pozwolił nawet na korzystanie z komputera. Na szczęście czuję się już w miarę ok i spieszę do Was z małym haulem, który zapowiadałam już jakiś czas temu. Pozycje z mojej wishlisty uległy małej modyfikacji, zapraszam na prezentację nowości. 


Dokonałam małego zamówienia na stronie Urodomania.com, gdzie zdecydowałam się na powiększenie asortymentu kolorówki. Wspominałam Wam, iż zamierzam udoskonalić moje makijażowe umiejętności, dlatego wybór padł na następujące produkty. Paletki Makeup Revolution Iconic 3 oraz Essential Mattes. Niestety, nie mogę Wam więcej o nich powiedzieć, ponieważ jak dotąd użyłam dopiero dwóch odcieni matowych. Katar i łzawiące oczy uniemożliwiły bardziej zaawansowany makijaż. Recenzje z pewnością pojawią się za jakiś czas. Aby cienie się trzymały w należyty sposób, do koszyka wrzuciłam bazę Essence I Love Stage. Czymś trzeba cienie nakładać- tu wybór padł na zestaw pędzli Hakuro. W skład owego zestawu wchodzą pędzle o następujących numerkach: h80, h85, h74, h79 oraz h76. Zauroczył mnie również pędzel do różu Essence, dlatego i on trafił do koszyka. Postanowiłam również zaopatrzyć się w matowy bronzer, wybór padł na Makeup Revolution Ultra Bronze.


Jeśli chodzi o dalszą część nowości, zostałam wybrana do testowania maskary Maybelline Colossal Go Extreme. Jak na razie jestem umiarkowanie zadowolona z tuszu, ale nie wykluczam, że zmienię zdanie na jego temat. W Naturze wrzuciłam do koszyka matowe cienie My Secret w odcieniu 505 oraz 512. W osiedlowej drogerii nie mogłam przejść obojętnie obok miniaturki lakieru Golden Rose. Baza Essence jak widać bardzo lubi się fotografować i już drugi raz zagościła na zdjęciu- oczywiście omyłkowo.


Ze względu na fakt, iż tydzień temu farbowałam włosy i wyszedł mi lekko żółtawy odcień, zaopatrzyłam się w niebieską płukankę Joanny, w której jest fioletowy barwnik. Nieładnie panie producencie, nieładnie. Jeśli chodzi o farbowanie, nie robiłam na jego temat postu, ponieważ użyłam farby Naturia Szlachetna Perła, którą już prezentowałam na blogu. Korzystając z promocji w Rossmannie, wrzuciłam do koszyka odżywkę Gliss Kur Total Repair. Tej wersji jeszcze nie miałam, dlatego jestem bardzo ciekawa, czy spisze się równie dobrze jak jej poprzedniczki. Na portalu ofeminin.pl zostałam wybrana do testowania farby Garnier Color Naturals. Będzie musiała poczekać na swoją kolej jeszcze ok. 2 miesięcy, ponieważ włosy farbowałam w sobotę. 


Ostatnią nowością, jaką Wam dziś zaprezentuję, jest płyn micelarny Garnier do cery normalnej i mieszanej. W Biedronce jest obecnie na niego promocja i możemy go kupić za 12,89 zł. Jest to mój pierwszy micel Garniera i jestem bardzo ciekawa jak się sprawdzi.

Nie przewiduję kolejnego posta z nowościami marca. Zakupów nie planuję :) Ale może coś jeszcze wskoczy do moich zbiorów. Wtedy na pewno Was o tym poinformuję.

wtorek, 3 marca 2015

Rok włosomaniactwa- podsumowanie

Niedawno uświadomiłam sobie, że właśnie na przełomie lutego i marca rozpoczęła się moja przygoda ze świadomą pielęgnacją włosów czyli włosomaniactwem. Wypada więc podsumować moje zmagania w walce o piękne i długie włosy. Myślałam długo nad tym, co Wam w związku z moją małą rocznicą napisać, czy zawrzeć jakieś rady dla osób początkujących, a może polecić Wam kosmetyki, które wywołały rewolucję na moich włosach. Zdecydowałam się na mały misz masz, wszystkiego po trochu :)

Niestety, nie posiadam zdjęć z początków moich starań i świadomej pielęgnacji, ponieważ wtedy jeszcze nie prowadziłam bloga więc zwyczajnie nie widziałam potrzeby robienia zdjęć włosom. Możecie mi jednak wierzyć na słowo, że były w opłakanym stanie. Zresztą, wyobraźcie sobie dwa rozjaśniania w ciągu trzech tygodni w celu zejścia z rudego na blond + nałożenie blond farby. Istny horror dla włosów. Zaczęłam przeglądać strony na temat pielęgnacji włosów i tak zaczęła się moja przygoda, która trwa do dziś. Przede mną jeszcze długa droga do włosów idealnych, niemniej jednak, jest lepiej niż rok temu. Mam nadzieję, że za rok będzie jeszcze lepiej.



Jakie zabiegi sprawdziły się na moich włosach- wysokoporowatych i rozjaśnianych?

1. Olejowanie. Tutaj wypróbowałam oliwkę Babydream fur Mama, Babydream dla dzieci, olej z pestek moreli oraz olej ze słodkich migdałów. Wszystkie spisywały się i spisują nadal znakomicie. Wybieram oleje i mieszanki olei jednonienasyconych. Do olejowania nie mogłam się przekonać, ale gdy już się przekonałam, dosłownie się uzależniłam. Efekty są nieocenione. Te z Was, które olejują włosy regularnie, na pewno podzielają moje zachwyty na temat tej formy pielęgnacji. Włosy olejuję na sucho na całą noc.

2. Kremowanie. Do kremowania włosów używałam masła Isana z granatem, lotionu do rąk Isany oraz kremu Anida z woskiem pszczelim. Jest nieco mniej uciążliwe niż olejowanie, ze względu na brak tłustego filmu na włosach, efekty również są znakomite.

3. Mieszanki. Często robiłam mieszanki składające się z oleju, gliceryny, balsamu/ kremu do rąk, czasem dokładałam np. siemię lniane. Takie mieszanki zostawiałam na włosach na około 30 minut, następnie zmywałam. Efekty również mnie zadowalały. Ostatnio jednak moje pomysły na eksperymenty się wyczerpały i zaprzestałam takim działaniom. Lecz rozważam powrót.

Jakie kosmetyki sprawdziły się na moich włosach i zasługują na wyjątkowe wyróżnienie?

* szampon Babydream- mycie codzienne
* szampony oczyszczające Eva Nature Style, Trzy zioła- oczyszczanie raz na tydzień
* odżywka Garnier Oleo Repair
* maski Kallos- Vanilla, Color, Banana, Chocolate, Milk
* serum Jedwab Green Pharmacy- zabezpieczanie końcówek
* odżywki Gliss Kur z jedwabiem, z olejkami- spray
* odżywka Gliss Kur z jedwabiem do spłukiwania
* maska Gloria
* oliwka Babydream fur Mama, Babydream
* olej z pestek moreli, olej ze słodkich migdałów

Jakie kosmetyki zupełnie się nie sprawdziły?

* maski Biovax
* szampon Garnier Ultra Doux z awokado i masłem karite
* maska i odżywka Alterra z Granatem i Aloesem

Co zmieniłam w pielęgnacji włosów?

* do czesania używam Tangle Teezer oraz szczotki z naturalnego włosia
* włosy związuję gumką Invisibobble lub taką z materiału
* śpię w związanych włosach
* odstawiłam szampony z silnymi detergentami
* nie zrezygnowałam z silikonów- moim włosom bardzo służą
* staram się olejować włosy przed każdym myciem
* odstawiłam prostownicę, lokówki używam sporadycznie
* suszę włosy chłodniejszym nawiewem
* rzadziej farbuję włosy- raz na ok. 2,5 miesiąca
* odżywiam włosy od wewnątrz
* stosuję wcierki
* zaczęłam świadomie wybierać kosmetyki i czytać składy- dzięki temu wiem, co moim włosom służy, a co nie
* raz na jakiś czas wykonuję peeling skalpu
* tanie niekoniecznie znaczy złe!

Błędy, jakie popełniłam, a człowiek na błędach się uczy:) 

* nagromadzenie zapasów
* kupowanie odżywek pod wpływem zachwytów innych osób, a produkty nie sprawdzały się u mnie- ups, nie czytałam składów
* brak cierpliwości w oczekiwaniu na efekty
* nieregularność

Jeśli chodzi o rady dla początkujących włosomaniaczek- nie dajcie się zwariować. Włosy są dla nas, a nie my dla nich. ;) Nie rezygnujcie z tego, co sprawia, że Wasze włosy świetnie wyglądają, tylko dlatego, że tak piszą inne Włosomaniaczki. Mam tutaj na myśli suszenie, farbowanie, szampony z SLS. Wiem po sobie, że dzięki suszeniu jestem w stanie osiągnąć lśniącą taflę włosów, co nigdy nie byłoby możliwe przy naturalnym wyschnięciu. Co do farbowania, mój naturalny kolor włosów zupełnie mi się nie podoba, dlatego nie zrezygnuję z niego. Mam nadzieję, że wynagradzam to moim włosom odpowiednią pielęgnacją. Są włosy, które wyglądają marnie, jeśli oczyszczane są delikatnymi detergentami. Być może Wasze lubią SLSy? Proponuję też zaprzyjaźnić się z olejowaniem, ono naprawdę daje zdumiewające efekty. Jeżeli używacie suszarek/ lokówek- pamiętajcie o zabezpieczeniu końcówek silikonowym serum. I myślę, że to by było na tyle, z czasem odnajdziecie swoje kosmetyki idealne i własne metody pielęgnacji, najlepsze dla Waszych włosów. Systematyczna pielęgnacja, zmiana dotychczasowych przyzwyczajeń i wytrwałość w dążeniu celu to nasi sprzymierzeńcy.